Wiele dyskusji prowadzi się na forach. Wiele stron internetowych posiada odnośniki do tego tematu. Wiele książek napisano. Wielu mądrych, ale także mondrych, wypowiada się w temacie.
Na pewnym, bardzo popularnym forum, pewien bardzo zasłużony dla forum

stwierdził "Riso mierzymy po zwarciu między sobą przewodów czynnych - względem PE" (cytat niedosłowny, ale sens wypowiedzi tak). Dalej argumentował bezsens pełnych pomiarów Riso, mniej więcej w takim stylu "jak się L zewrze z N, albo L1 z L3, to eska zadziała i nic się nie stanie, więc po co mierzyć?". Uderzone powagą argumentu towarzystwo zamilkło
Jako niepomiarowiec, ale człowiek, w życiu którego logika panuje od przebudzenia do zaśnięcia, zapytowywuję:
1. Po co w ogóle przeprowadzać pomiary Riso, skoro w przypadku zwarcie L z PE, też zadziała eska, a na dodatek RCD? Wystarczy ustalić, czy N nie jest zwarty z PE, ale to z innego względu.
2. Podejście tego człowieka do tematu wystarcza w garażu Mnietka, albo w socjalnym mieszkaniu Ferdynanda Kiepskiego

W firmie, szczególnie dużej, o skomplikowanym procesie produkcyjnym, gdzie "wypadnięcie" jednego urządzenia z pracy oznacza przestój całej fabryki, ale także w biurowcu, szpitalu, itd., takie podejście zahacza o partactwo. Po to robi się pomiary, by poinformować właściciela obiektu "masz pan problem, zrób coś pan z tym, bo będzie kiepsko". Jeżeli degradacja instalacji elektrycznej jest jeszcze na etapie pogorszenia stanu izolacji, to jest czas na reakcję i remont. Gdy już eska zadziała, 1200 ludzi idzie na postojowe.
Ukułem kiedyś własne powiedzenie. Pewnie nic nowego, ale wymyśliłem to samodzielnie.
"Jeżeli ja "pracuję", to 400 ludzi nie pracuje, gdy ja "obijam się"

, to 400 ludzi pracuje". Powiem Wam szczerze, niewielu kierowników to rozumiało
