Pomysł był dobry, tylko przed ponownym włączeniem trzeba sprawdzić, czy przypadkiem w komputerze nie ma np. dysku twardego, co się często zdarza
Podobnie po zadziałaniu zabezpieczenia zwarciowego zwykle nie wystarczy odczekać tydzień i włączyć, warto zrobić oględziny i może jakiś pomiar.
A tak przy okazji: jakby ludzie obawiali się prądu tak jak wirusów komputerowych to kupowaliby "antywirus elektryczny", który okresowo sprawdzałby izolację, pętlę zwarcia, może nawet wyzwalałby różnicówkę przyciskiem test i sam ją załączał. Urządzenia przeniesione na inne miejsce podlegałyby kwarantannie. Informacja o ilości, typie, częstotliwości używania, wielu i rozmieszczeniu naszych urządzeń byłaby dla naszego dobra w formie anonimizowanej przesyłana do Wielkiego Elektryka w celu poprawy algorytmu ochrony naszego życia i zdrowia. To nic, że naciskając domofon do sąsiada na jego ekranie pojawia się reklama urządzenia elektrycznego, którego jeszcze nie mamy.
Pewnie włączanie czajnika elektrycznego poprzedzone byłoby komunikatem, że trwa aktualizacja bazy możliwych usterek i kawa będzie za godzinę.
Jak widać Elektrycy muszą jeszcze popracować nad marketingiem swoich usług. Teraz trudno nawet sprzedać usunięcie usterek, bo każdy przecież potrafi ... otworzyć podgląd pliku binarnego na podstawie kodu szesnastkowego zdiagnozować zmianę w kodzie maszynowym programu z uwzględnieniem czy jest on dla wersji 32 czy 64 bitowej procesora. Pamięta nawet o tym, że czasami są może zdarzyć się iOS.
Może powinniśmy spersonifikować zagrożenie porażenia elektrycznego lub za pomocą innej figury retorycznej nadać mu większe znaczenie. Wirus to brzmi groźnie. Każde niedopatrzenie, usterka czy prowizorka może przecież przez sieć energetyczną przenieść się na innych użytkowników/odbiorców.
Z przymrużeniem oka,
Jacek